poniedziałek, 18 lipca 2016

Gion Matsuri

Gion Matsuri to jeden z największych festiwali w Japonii. W jego skład wchodzi kilka pomniejszych, więc cały festiwal trwa około miesiąca. Jego najważniejszy etap odbył się w ostatni weekend (15-17.07). Od 2014 po prawdopodobnie 48 letniej przerwie powrócono do dwóch procesji wozów czy jak to tam nazwać. Pierwsza główna odbyła się 17 lipca a druga pomniejsza odbędzie się 24. Jest to festiwal świątyni Yasaka, która znajduje się w dzielnicy Gion.

Festiwal posiada ponad 1000 letnią tradycję. Jego początek datuje się na rok 869, kiedy to Japonia została nawiedzona przez epidemie. Ówcześni ludzie myśląc, że to zemsta któregoś z bogów, zrobili 66 hoko czyli japońskie halabardy. Liczba ta odpowiadała 66 prowincjom Japonii z tamtych czasów. Hoko, razem z przenośnymi świątyniami stanowiły pierwszą procesje. Miał to być rytuał oczyszczenia, wybłagania u bogów uzdrowienia. Nawet do dzisiaj wybiera się dziecko, które jest w jakiś sposób poświęcone, oraz nie może dotknąć ziemi od 13 do 17 kiedy to cała procesja dobiegnie końca.
Dzisiaj jest to parada wozów budowanych z drewna i różnych materiałów bez użycia gwoździ. Wszystko jest mocowane za pomocą lin, dlatego po skończonym matsuri wszystko jest rozmontowywane, magazynowane i czeka na ponowne złożenie w kolejnym roku. Rozmiary tych wozów są co najmniej imponujące. Największe z nich mają wysokość około 25 metrów i wagę 12 ton. Nikt nie posiłkuje się różnego rodzaju silnikami, Wszystkie wozy są napędzane siłą ludzkich mięśni. Najmniejsze zaś, są na tyle duże, że potrafią przenieść dorosłego człowieka. Najciekawszy moment w całej paradzie jest w momencie kiedy wozy muszą skręcić. Niestety nie posiadają kół skrętnych ani kierownicy, więc pod koła podkładane są listewki bambusowe polewane wodą aby zmniejszyć tarcie i w ten sposób przeciąga się taki wóz na właściwy tor. Całej paradzie towarzyszy muzyka świątynna grana na tradycyjnych japońskich instrumentach.
Parada odbyła się w niedzielę rano, ale cały festiwal, kiedy to można zobaczyć wozy z bliska zaczyna się już w piątek. Jedne z głównych dróg Kioto zostają zamknięte dla ruchu samochodowego, więc teoretycznie można sobie spokojnie chodzić, ale ilość ludzi jaka tam przybywa jest tak ogromna, że nawet otwarcie ulic dla pieszych nic nie daje. Oczywiście jak na każdym matsuri nie może też zabraknąć typowych atrakcji, czyli np. stoisk z jedzeniem i grami. W tym przypadku Gion nie odbiega za specjalnie od innych japońskich festiwali.
Ulice, którymi przebiega procesja, są specjalnie przygotowane do tego np. światła, chwilę przed przemarszem są składane, aby te większe wozy ich nie zahaczyły.

Do Gion zalicza się wiele innych festiwali ale ten opisany jest głównym wydarzeniem. Warto odwiedzić Kioto w Lipcu mimo tych niesprzyjających upałów. Na koniec zamieszczam kilka zdjęć, z parady oraz linki do youtube gdzie można zobaczyć coś więcej,

1. Parada
2. Inne festiwale Gion










piątek, 8 lipca 2016

Fuji

Fuji, najwyższy szczyt Japonii (3776 m n.p.m.), czynny wulkan, święta góra oraz od 2013 roku góra znajduję się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Dla ciekawostki do roku 1868 na Fuji mogli się wspinać tylko mężczyźni. W 1868 roku Japonia była w okresie tzw restauracji Meiji (wspomniałem o tym trochę przy okazji japońskiej biurokracji), wtedy to przechodziła różne reformy mające na celu upodobnić Japonię do krajów zachodnich, więc pewnie przy okazji zniesienia stanów i wprowadzenia "równouprawnienia" pozwolono kobietom wchodzić na szczyt. Chociaż dostały prawa wyborcze dopiero w 1946 roku.

Jako, że mniej lub bardziej oficjalnie sezon wspinaczkowy na Fuji jest w lipcu i sierpniu to postanowiłem opisać swoją przygodę z tym związaną i może dodać kilka rad od siebie. Na Fuji wspinałem się 3 lata temu, czyli w roku wpisania go na listę UNESCO.  Nie było łatwo, ale to przez moje nieprzygotowanie.
Podróż zacząłem z Tokio. Tam wziąłem autobus, który zabrał mnie na 5 stację, z której dalsza podróż na szczyt miała potrwać około 10 godzin ( według przewodnika).  Na miejsce dojechałem koło godziny 15, zjadłem tam najgorszy w życiu ramen, szybko prośba o bezpieczną podróż w świątyni i na szlak. Na szlaku masa ludzi, dosłownie kolejka jaka zawsze się tworzy w dużych sklepach gdy tylko jedna kasa jest czynna... Do pewnego momentu można sobie z nimi poradzić, ponieważ szlak jest dość szeroki, ale są momenty w których trzeba iść gęsiego i nie ma mowy o przepychaniu się. Chociaż zazwyczaj ludzie robili dla mnie trochę więcej miejsca i mnie przepuszczali. Dodatkowo byłem dla co niektórych Japończyków atrakcją. Obcokrajowców było tam wielu, ale ja wśród nich wszystkich wspinałem się samotnie, więc może to był powód. Niektórzy robili mi zdjęcia, na prawdę. W sumie nie przeszkadzało mi to, a nawet było dosyć zabawnie patrzeć na nich jak starają się to robić z ukrycia.
Najdłuższe przejście między stacjami jest właśnie między piąta a szóstą stacją, później te stacje są niemal co krok. I nie wygląda to tak jak u nas, że pośrodku szlaku stoi jakaś chatka. Na Fuji są to małe wioski. Jestem pewien, że podczas sezon wspinaczkowego te wioski mają więcej mieszkańców niż nie jedna wioska w Polsce. Na poszczególnych stacjach, są sklepiki, w których można zaopatrzyć się w jakieś przekąski, wodę, ciepłą kawę czy herbatę. Oczywiście oferują tam też noclegi, jednak dla mnie było i nadal jest to trochę za drogie. Na Fuji wspina się tylko po to, aby zobaczyć wschód słońca, dlatego wielu Japończyków korzysta z noclegu. Jedną z gorszych rzeczy dla mnie było, że w odróżnieniu do naszych schronisk do których można wejść bez problemu i posiedzieć w środku czy to po to aby zjeść czy odpocząć to do tych na Fuji wejść mogły tylko osoby, które wykupiły nocleg. Było to niemiłe zaskoczenie dla mnie... Zwłaszcza, że gdy słońce zaszło zrobiło się zimno. Zimniej niż się spodziewałem.  Według przewodnika na szczycie miała panować temperatura około 8-10 stopni, więc pomyślałem co to dla mnie, osoby pochodzącej z zimnego kraju (w mniemaniu Japończyków), jednak nie przewidziałem tego, że na pewnej wysokości będzie wiał dosyć silny wiatr. Z jego powodu zimno było bardziej dokuczliwe.
Na szczyt dotarłem sporo przed czasem, nawet mimo moich długich przerw. Koło godziny 22 byłem już na szczycie. Wschód słońca miał być coś koło godziny 5 rano. Miałem dużo za dużo czasu, ale przynajmniej zaklepałem sobie najlepszą miejscówkę. Na szczycie wiatr wiał jeszcze mocniej, więc było mi jeszcze bardziej zimno. W automacie nie było ciepłych napojów... Na chwilę przed wiatrem schowałem się w wychodku, który był otwarty. Chodziłem w około, szukając miejsca gdzie mógłbym schronić się przed wiatrem i chwilę odpocząć od zimna ale niestety. Rano się okazało, że gdyby zawędrował kawałek dalej to bym wpadł do krateru. Kami-sama czuwał. Oprócz walki z wiatrem walczyłem ze snem. Bałem się zasnąć w takich warunkach.
O godzinie 3 schronisko i świątynia na szczycie zostały otwarte. Po długiej walce jak wtedy myślałem walce o życie, kupiłem sobie dużą puszkę gorącej kawy. Do dzisiaj wydaje mi się, że gdyby nie ta kawa to bym dzisiaj tego nie opisywał. W międzyczasie pojawiła się cała rzesza Japończyków. Jak tylko słońce zaczęło się pokazywać z ich strony zaczęły płynąć słowa i okrzyki zachwytu. Najlepsze jest to, że robili to prawie równocześnie. To chyba ten ich grupizm tak ich synchronizuje. Po ogólnym podnieceniu zwykłym/niezwykłym wschodem słońca czas było wrócić. Zejście zajęło mi może 1,5 godziny.
Sama wspinaczka nie była, aż tak trudna jak ją reklamują, chociaż są momenty w których trzeba się "wspinać". Mniej więcej jak czarny szlak na Śnieżkę, tylko bardziej stromo. Tragedii nie było. Tak samo z tym niby rozrzedzonym powietrzem. Wszyscy nakłaniają do kupowania tlenu w puszkach, żeby w razie co móc uzupełnić niedobory, ale ja jakoś specjalnie nie poczułem, różnicy. Jedynym problem był mój brak odpowiedniego przygotowania, czy też nie wystarczająca ilość wiedzy. Przeczytałem w internecie kilka poradników na ten temat ale chyba, żaden nie powiedział jak to do końca może tam być. Wszystkie w sumie zalecały nocleg w schronisku. Miłą rzeczą było to, że mimo mojej samotnej wspinaczki nie czułem się sam, ponieważ razem ze mną wspinało się dwóch Japończyków. Gdy wszyscy już spali w schroniskach na szlaku byliśmy w zasadzie tylko my. Co kilka kroków spoglądaliśmy na siebie, żeby sprawdzić czy wszystko ok. W pewnym momencie jak przystanąłem na chwilę i drugi nie słyszał mnie jak idę, odwrócił się, spojrzał i poczekał aż znowu ruszyłem. Byłem gotowy na wypad w Polskie góry, ale nie na taki wypad. Teraz wiem, że zabrałbym ze sobą dodatkowo ciepły śpiwór, w który mógłbym się zawinąć i jakoś przetrwać oraz ciepłe zimowe ubrania.  Podczas tej przygody dobrze zrozumiałem japońskie powiedzenie, które na studiach musieliśmy przetłumaczyć: kto nie wspiął się ani razu na Fuji ten jest głupi, kto wspiął się na Fuji dwa razy ten też jest głupi.
Chociaż nie wykluczam, że kiedyś to powtórzę, ale tym razem na pewno lepiej przygotowany.


Fuji z 5 stacji

Świątynia na 5 stacji

początki szlaku

kolejka....

6 stacja ponad chmurami 

kolejna stacja, tutaj widać, że szlak jest trochę trudniejszy


zachód

na górze zdjęcia widać poświatę miasta a ten wężyk to ludzie z czołówkami. Oni zapewne spali w schronisku 

brama na szczyt

szczyt Fuji! a pod spodem napis, żeby nie śmiecić

wschód słońca


krater