Dzień drugi zaczął się dosyć szybko, bo już o 7 rano mieliśmy zbiórkę w recepcji hotelu. Szybka lista obecności i na pociąg do miasta Miura, a stamtąd autobusem na wyspę Joga.
Na wyspie mieliśmy przyjemność zobaczyć market czy rynek, na którym odbywała się sprzedaż tuńczyka, a raczej jego licytacje. Oczywiście wszystkie tuńczyki były zamrożone. Proces mrożenia zaczyna się już na kutrach rybackich. Całe przedstawienie związane z przygotowaniem ryb do sprzedaży i zakupem obserwowaliśmy z piętra, więc mieliśmy dobry widok na to co się tam dzieje a oprócz tego mieliśmy swojego przewodnika, który nam o tym wszystkim opowiadał. Zamrożone ryby były najpierw układane w rzędach przed ladą za którą siedzieli ludzie przyjmujący oferty. Tylko jak ocenić jakość tuńczyka i jego cenę skoro jest zamrożony i bardziej przypomina tuńczykowego bałwana niż rybę, którą można zjeść? Nie jest to zbyt skomplikowane, ale pokazuje to jaką wiedzę na temat ryb trzeba posiadać, żeby być w stanie prawidłowo wszystko ocenić. Gdy tuńczyki grzecznie już leżały w rzędach pojawili się ludzie z piłami tarczowymi i zaczęli odkrajać kawałki ryb z końca ogona. Te odcięte kawałki następnie były rozmrażane poprzez wrzucenie ich do wiadra z wodą i następnie przywiązane sznurkiem do reszty ryby. Na podstawie tego jednego małego kawałka kupcy potrafią określić jakość produktu. Sprawdzają ilość tłuszczu i kolor mięsa, a następnie składają swoje oferty. Nadal jestem pod wrażeniem tych ludzi, że tak potrafią wszystko ocenić na podstawie tego jednego małego kawałka.
Gdy już zobaczyliśmy wszystko co było do zobaczenia w markecie, przeszliśmy do chłodni, gdzie przetrzymuje się te zmrożone tuńczyki. Chłodnia była podzielona na dwa pomieszczenia. W pierwszym było -25 stopni a w drugim już - 50. Przed wejściem każdy dostał zmoczony ręcznik i po wejściu do chłodni machaliśmy nimi tak, że każdy z nich w przeciągu chwili zesztywniał. Działo się to na prawdę szybko, zaledwie kilka machnięć i ręcznik był już sztywny. Co mnie najbardziej ciekawi to to, czemu będąc w chłodni gdzie było -50 stopni czułem się jak podczas polskiej zimy przy co najwyżej -25 stopniach. Nie wiem czemu takie właśnie odczucie miałem.
Zaraz przy chłodni znajduje się miejsce, gdzie zakupione ryby są porcjowane. Nie jest to praca, którą chciałbym robić nawet za kilka razy większe pieniądze niż dostaję teraz. Jest to praca monotonna i zarazem niebezpieczna ze względu na narzędzia jakie tam są używane. Przy takiej monotonii łatwo się rozkojarzyć i wypadek gotowy. Jak to mówią rutyna zabija.
Następnie powrót do Yokohamy na obiad i dalsze nauki. Na obiad sushi. Po obiedzie do czasu rozpoczęcia wykładów, czas wolny. Cała godzina dla siebie, więc szybkie zwiedzanie Yokohamy. W czasie tej jednej krótkiej godziny udało mi się zobaczyć panoramę miasta z Yokohama Landmark Tower. Chyba najwyższy budynek w Yokohamie. Z punktu widokowego widać Tokyo Skytree i Tokyo Tower, ale to chyba nie tak daleko. Widać też świętą górę Fuji. Na szczyt wieży jedzie się windą, która w najszybszym momencie jedzie z prędkością 750 m/min. Uszy się zatykają a na szczyt dociera się w mgnieniu oka. W sumie dobrze bo za wiele czasu nie miałem. Po zachwyceniu się widokami postanowiłem zwiedzić (ze względu na swój wyuczony zawód) japoński żaglowiec szkoleniowy Nippon Maru. Odpowiednik naszego Daru Pomorza czy obecnego Daru Młodzieży, na którym miałem przyjemność uczyć się trudnego życia i pracy na morzu. Zwiedzanie żaglowca było chyba jedną z lepszych rzeczy na tej całej "delegacji". Może to przez te wspomnienia, które wróciły... Szkoda tylko, że nie mogłem spędzić na nim trochę więcej czasu bo praktycznie cały statek przebiegłem zamiast na spokojnie sobie pozwiedzać takie cudo, jakim jest jest ta jednostka z resztą jak każdy żaglowiec.
Wykłady.... Nie ma tutaj nawet co pisać bo nie były nawet w najmniejszym stopniu ciekawe. Jedyna rzecz jaka mnie zdziwiła to to, że na tych wykładach mówili jak bardzo ważne jest to, żeby dbać o PR w internecie. W sensie chodzi tutaj o strony typu tripadvisor, google map czy facebook. Rzecz, która mnie się wydaje bardzo oczywista, dla Japończyków już tak oczywista nie jest.
Po wykładach kolacja. Kolacja bardzo wykwintna i niesamowicie smaczna. Do tego najlepsze sake a raczej nihonshu jakie piłem do tej pory. Zazwyczaj sake podawane jest w małej ceramicznej butelce z małym ceramicznym kieliszkiem ale to było sake z górnej półki, więc było podawane w kieliszkach do wina. Restauracja i kolacja na poziomie. Niestety pod wpływem alkoholu poziom zgromadzonych ludzi stoczył się do poziomu z dnia poprzedniego. Podczas tej kolacji dostałem nowy przydomek i od tamtej pory jestem Pimo Taro. Ludzie u mnie w pracy jakimś cudem się o tym dowiedzieli i tak już zostało. Oprócz tego jakiś starszy kolega "po fachu" oferował mi swoją córkę. Ciekawie się zaczynało robić, ale spotkanie dobiegło końca. Ja znowu wybrałem się na samotny spacer po najbliższej okolicy po czym, wróciłem do hotelu.
Na koniec muszę się pochwalić. Kupiłem sobie gopro i nagrałem swoją drogę do pracy, więc dla tych którzy chcą zobaczyć jak wygląda japońska prowincja do zapraszam.
https://www.youtube.com/watch?v=51B2a-cbSvc
A poniżej kilka zdjęć z tamtego dnia.
tuńczyki przenoszone na market |
a tutaj już czekają na kupców |
chłodnia -50 |
początek całego łańcucha porcjowania tuńczyka |
widok z Yokohama Landmark Tower |
prędkość windy! |
siłownia Nippon Maru |
kubryk kadetów!! Na Darze Pomorza mieli hamaki rozciągane w mesie! Więc nasi marynarze byli twardsi xD haha |
jeden z pierwszych radarów |
Yokohama Landmark Tower |
mesa załogi |
prywatna łazienka kapitana |
mesa oficerska |
jakby sterowanie na mostku wysiadło to na rufie mieli taki o to zapasowy system sterowania |
pomieszczenie radiooperatora |